Generalnie zaczęło się kilka tygodni temu od spaceru po mieście i wypatrzenia zwykłej, granatowej bluzy, ozdobionej tylko kryształkami. Albo AŻ kryształkami - chyba musiały być prawdziwe, bo cena bluzy prawie ścięła mnie z nóg :p Rozsądek wziął zdecydowanie górę i kilka dni później planowałam udać się na polowanie do second-handu. A tu Maciula zrobił mi niespodziankę i powiedział, że ma w domu zwykłą, gładką bluzę, której od dawna nie nosi :D Przywiózł ją i tydzień temu się zaczęło :)
Najpierw odcięłam rękawy. Czułam się jak na wizycie u fryzjera, kiedy ścina mi długie włosy :D (o ile tak brzmiało życzenie :p) Po rękawach przyszła kolej na kołnierzyk i dość szeroki kawałek dołu. Potem były zakupy w pasmanterii - moja ulubiona część :D
Poprzymierzałam, pospinałam szpilkami, obrębiłam i zszyłam to, co trzeba. Przymierzyłam po raz ostatni i mogłam zabrać się za dodanie kolorowych kryształków :) Nie szło to zbyt szybko, na początek próbowałam wybrać wzór z kilku ułożonych, co stanowiło nie lada wyzwanie i po przyszyciu pierwszej grupy elementów miałam dość. Żeby się nie zniechęcić, doszywałam stopniowo po jednym wzorku dziennie.